Warning: mysql_result(): supplied argument is not a valid MySQL result resource in /home/hendryko/www/wrock.pl/include/class/meta.class.php on line 98
Relacja Wrocław Rock Portal
User:
Hasło:
   Zapamiętaj mnie
 
 
> Szybka rejestracja
> Zapomnialem hasla

+ Dodaj koncert, wydarzenie


Najbliższe patronowane koncerty

Losowi użytkownicy

dvyew66 Wanddasfael
Martinino sebastianabbl
Philipqll Cassiewnt

Reklama





Slavocracy Tour - Samael w Firleju, relacja z koncertu

Dodany przez: uzi , dnia 2008-04-24 Przeczytano 1828 razy.


Data: 16 IV 2008
Miejsce: Wrocław, klub Firlej
Zespoły: Samael, Gothminister, Sybreed, Ayin Aleph

Kiedy znajomy napisał mi, że we Wrocławiu zagra Samael, jęknąłem. Z zachwytu oczywiście. I na pewno nie byłem odosobniony w tym odczuciu - przed 19 po chodniku Grabiszyńskiej kłębiły się odziane w skóry i glany tłumy, a na drzwiach Firleja wisiały informacje, że bilety wyprzedane. Lekko mnie to zaniepokoiło, bo a nuż coś z moją akredytacją nie tak... Na szczęście panowie stojący na bramce mieli moje nazwisko (niewątpliwa zaleta współpracy z większymi, lepiej zorganizowanymi agencjami promocji, szacunek!) - mogłem spokojnie oddać kurtkę do szatni i wspiąć się na piętro klubu. Tam niemiła niespodzianka: mimo "najwyższego czasu" drzwi sali koncertowej zamknięte, do dyspozycji coraz ciaśniej stłoczonej publiczności tylko barek i sklepik z gadżetami. Na parkiet mogliśmy wejść z półgodzinnym opóźnieniem, a już po kilku minutach przedstawiciel organizatora - krągły Anglik z nienagannym akcentem, który chyba lepiej komponowałby się na koncercie hiphopowym (a może nie? na szczęście nie wiem) - tłumaczył się z poślizgu. Otóż na granicy niemiecko-polskiej zepsuł się autobus, Niemcy nie chcieli pomóc, "but Mister Pirogi came to help us!" Zwierzył się też z zamiłowania do pierogów, bigosu i wódki, po czym zapowiedział zespoły i opuścił scenę.

Na scenie z tyłu na dodatkowym podwyższeniu stały syntezator i perkusja, właściwie perkusyjka Xytrasa, a resztę przestrzeni zajmowały instrumenty Ayin Aleph. A teraz uwaga: Ayin Aleph to nie zespół. To francuska wokalistka i pianistka rosyjskiego pochodzenia (i to dlatego pożegnała się z publicznością słowami "do swidania!"). Jej muzyka to dziwny i niezbyt łatwy w odbiorze, ale jednak przekonujący splot metalu, gotyku, opery i Bóg wie czego jeszcze. W każdym razie oczywiste porównanie do Nightwisha jest dość płytkie i chyba krzywdzące.

Pani Ayin Aleph zaprezentowała się w obcisłej, błyszczącej czerwonej sukni z głębokim dekoltem - niestety fałszywym (z wstawką z nie całkiem przezroczystej tkaniny), pod którym widać było sportowy (?!) biustonosz. Wystarczyło to jednak, by nie zwracać uwagi na wspomagających ją muzyków, poza tym, że było ich czterech. Oni po prostu nie mieli szans na zauważenie, bo oprócz interesującego stroju wokalistka stuprocentowo absorbowała uwagę swą sceniczną manierą wywracania oczu, robienia słodkich minek, składania dłoni z mikrofonem... To, co z początku (a dla niektórych pewnie do samego końca) było powodem irytacji, w pewnym momencie stało się dla mnie grą aktorską, przedstawieniem idealnie współgrającym z klimatem muzyki. Taki bardzo ciekawy metalowo-gotycko-operowy kabaret.

Nie znając twórczości Ayin Aleph wcześniej nie mogę polecić żadnego spośród siedmiu zagranych utworów, może poza Black Roses. Technicznie muzyka jest bez zarzutu, sama Ayin ma niesamowite możliwości głosowe i dobrze radzi sobie z partiami klawiszowymi (a nawet z misternym motaniem kabla od mikrofonu na statywie przed i po nich). Wspomagający ją muzycy, związani z Misanthrope, bez zarzutu spełniają swe funkcje dostarczania dużych ilości melodyjnego łomotu w tych mniej lirycznych fragmentach kompozycji.

Zespół zszedł ze sceny o 20:15, a instalować się na niej zaczął Sybreed. Paręnascie minut poźniej do mikrofonu podszedł drobny chłopak z emo-grzywką, by przetestować dźwięk. ... Chwila, chwila, przecież to jest głos wokalisty Sybreedu. To jest wokalista Sybreedu, Ben! O 20:35 zespół ukazał się w pełnej krasie i było jasne, że pod względem dbałości o jakikolwiek spójny image nawet nie próbują dorastać do pięt poprzednikom (i, jak się potem okazało, nikomu tego wieczora). Po prostu normalnie ubrani, normalnie wyglądający ludzie, którzy dali świetny występ. Trochę komicznie wyglądał jedynie basista Burn, dwa razy większy od rzeczonego wokalisty.

Umiejętności Bena są w sumie jeszcze bardziej imponujące, zważywszy na jego niepozorną posturę. Bo zarówno jest w stanie śpiewać bardzo głośno i melodycznie, a zaraz potem wypluwać sobie gardło w energetycznym krzyku. Na żywo również nie zawiódł, podobnie jak jego koledzy z zespołu. Wprawdzie ortodoksom metalu nie spodobały się na pewno drum'n'bassowe sample, ale trudno - ten wieczór był, musiał być daleki od ortodoksji. Sybreed, który dla wielu w ogóle nie jest pewnie zespołem metalowym, idealnie się w to wpisał - ich "pięć minut" (a dokładnie - 40) to mocne, rytmiczne gitary przeplatające się z raz przeważającą, a raz grającą pierwsze skrzypce elektroniką. Występ był może nieco za krótki, bo składał się tylko z sześciu utworów z obu płyt zespołu, w tym brawurowego Re-Evolution.

Kolejna przerwa potrwała tylko dziesięć minut i skończyła się o 21:15 z wejściem na scenę Norwegów z Gothminister. Czarnobiały facepaint robił niezłe wrażenie, może za wyjątkiem perkusisty, który przez krótkie, rzadkie, nażelowane włosy i okrągłą twarz wyglądał jak podgniła bulwa. Za to poważniej prezentowali się jeden z gitarzystów z białymi dredami i namalowaną czarną "bródką" sięgającą aż po kołnierz koszuli, i oczywiście wokalista, frontman, showman, czyli sam Gothminister. Słusznej postury, ubrany w quasi-mundurowy strój, poruszający się sztywno jak nazistowski generał odbierający wojskową paradę, strojąc bardzo srogie miny powiódł swoją kapelę w dynamiczny czterdziestopięciominutowy występ.

Muzyka okazała się nieźle współgrać z paramilitarnym stylem wokalisty, bo pierwszych kilka utworów, w tym Gothic Anthem z pierwszej płyty zespołu, miało idealnie ten sam, marszowy rytm. Nie dało się oprzeć konstatacji, że nazwa zespołu jest nie całkiem trafiona, bo łatka "gothic" jest tu dość na wyrost - dużo bardziej prawdziwy byłby szyld Industrial General. Albo General Electric, bo elektroniki było w eterze najwięcej z całego wieczoru, włącznie z momentami, gdy perkusyjny bit grał z offu. Trochę ta monotonna rzeczywistość zmieniła się podczas utworów Darkside (z nadchodzącej płyty) i Monsters, pokazują one, że możliwości tego zespołu nie są jednak tak ograniczone. Zespół zszedł ze sceny o 22 po zagraniu dziesięciu utworów, z których ostatnim był Happiness in Darkness, odśpiewany przez Gothministra z... drabiny spowitej w czarną płachtę z logo GM. Nie da się ukryć, dwumetrowy (przynajmniej z pozoru) Norweg, ledwo mieszczący się na tym podwyższeniu pod sufitem Firleja, zrobił dość niecodzienne wrażenie.

Kolejne 20 minut ciągnęło się w nieskończoność. Poza momentem, gdy dźwiękowcy testowali automat perkusyjny, a przez twarze publiczności przemknęły lekko zażenowane uśmieszki, Firlej był pełen stuprocentowej niecierpliwości. Wreszcie sprawdzono lampy, scena napełniła się dymem, zgasły światła na widowni. Sala oszalała, gdy na scenę dosłownie wskoczyli członkowie Samaela i po krótkim intro zaczęli show pełen niesamowitej energii. Na pierwszy ogień poszły nowe i najnowsze kompozycje grupy, w tym tytułowe kompozycje dwóch ostatnich płyt (pominąwszy dyskretnym milczeniem Era One...) - Solar Soul i Reign Of Light. Publiczność napierała na barierki pod sceną, falowała, wykrzykiwała słowa kolejnych utworów. Po czterech kompozycjach Vorph pochwalił znajomość tekstów, i zapowiedział dużą reprezentację starszych utworów w setliście (to do ich wykonania potrzebna była Xytrasowi okrojona, ale jednak prawdziwa perkusja obok syntezatora). Na potwierdzenie tej deklaracji usłyszeliśmy Rain, a potem zstąpiliśmy na dno piekieł na drodze do Baphomet's Throne.

Ta reminiscencja przeszłości, razem z Black Trip (również z albumu Ceremony Of Opposites), i Lucyfer wytatuowany na przedramieniu Vorpha, to jedyne tego wieczoru znaki bluźnierczej przeszłości zespołu. Teraz - czy się to komu podoba, czy nie - Samael gra muzykę niesamowicie pozytywną, naładowaną pozytywną - dla odmiany - energią. I w tym duchu zaprezentowali takie kompozycje jak Oriental Dawn czy Promised Land. Entuzjazm publiczności pozwolił Vorphowi powiedzieć "There is a very important reason to be here tonight. This reason is YOU!" przed wykonaniem monumentalnego Ave!

Po odegraniu hipnotyzującego, kosmopolitycznego hymnu On Earth i użyczającej swojego tytułu całej trasie koncertowej Slavocracy, znów cofnęliśmy się w czasie do Passage, do The Ones Who Came Before. Muzycy pożegnali się i zeszli ze sceny, a upłynęła dopiero godzina... Nie trzeba było długiego nawoływania, by wrócili by zagrać na bis Jupiterian Vibe, The Cross i My Saviour. Szaleństwo zakończyło się o 23:35.

W jednoznacznie pozytywnym odbiorze tego wieczoru przeszkodził jak zwykle dźwięk. Pod sceną nieco za cichy wydawał się wokal Ayin Aleph, a później elektronika i perkusja Xytrasa, co wiele zmieniało w odbiorze - mocno elektronicznej przecież - muzyki Samaela. Jeśli Szwajcarzy zawitają jeszcze raz do Wrocławia (co wobec tak entuzjastycznego przyjęcia jest niewykluczone), należy mieć nadzieję na lepsze udźwiękowienie. I koniecznie się wybrać na koncert.

SETLISTA (SAMAEL):
Solar Soul
Reign Of Light
On The Rise
Valkyries' New Ride
Rain
Baphomet's Throne
Oriental Dawn
Infra Galaxia
Year Zero
Promised Land
Black Trip
Ave!
On Earth
Slavocracy
The Ones Who Came Before
Jupiterian Vibe
The Cross
My Saviour

Profil autora w Last.fm


Autor: uzi

Komentarze

»
Opinie na temat wydarzenia.
Nikt jeszcze nie komentował tej strony.

Dodaj komentarz

»
Podziel się swoją opinią.
Nick:
Musisz wypełnić to pole
E-mail:
Musisz wypełnić to pole
Komentarz:
Musisz wypełnić to pole

Musisz wypełnić to pole