Terminarze klubów 2015
Najbliższe patronowane koncerty
Ostatnie posty na forum
Relacja z koncertu Napalm Death, klub WZ
Data: 02.06.2008
Miejsce: Wrocław, klub WZ
Zespoły:
Napalm Death
Suffocation
Warbringer
Ass To Mouth
Koncert legendy grindcore-a musiał wzbudzić wielkie emocje. Oczekiwałem go tym bardziej, że wreszcie znów miałem okazje zawitać w progach klubu W-Z, który oprócz Wytwórni Filmów Fabularnych jest najlepszym miejscem na koncert we Wrocławiu.
Jeśli chodzi o organizacje to nie zawiodłem się. Sala duża, scena widoczna na wprost widowni. Tylko piwo ohydne i drogie, ale cóż… to, co zobaczyłem i usłyszałem wynagrodziło mi wszystko.
Gdy wszedłem do klubu zespoły Ass To Mouth i Warbringer zakończyły występy. Na scenie znajdowała się nowojorska formacja Suffocation. Jest to jeden z najlepszych amerykańskich zespołów grających brutal/death metal. Ich muza to mieszanka hardcore-a, grindcore-a i death metalu. Pokazali kunszt techniczny i energie, którą potrafili przekazać licznej publiczności. Wokalista szalał na scenie, robił miny i wygłupiał się. Pod sceną młyn. Tłum skandował refreny razem z zespołem oraz w przerwach nazwę zespołu. Sami muzycy byli zadowoleni z koncertu do tego stopnia, że w pewnym momencie wokalista powiedział: Fuck you Warsaw! I love this place!
Po krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawili się muzycy Napalm Death. Wszyscy stanęli oko w oko z twórcami grincore-a i legendą muzyki. Rozpoczęli ostro, o ile w przypadku ND można użyć słowa ostro. Od pierwszej sekundy rozpoczęła się miazga. Wokalista Mark "Barney" Greenway wyglądał jak zwykły tatuś. Ładna fryzura, biały t-shirt i krótkie spodenki dokładnie takie, jakie noszą panowie dobrze po czterdziestce. Mitch Harris ze swoja gitarą dał wszystkim instrumentalistom lekcje gry. Shane Embury z długimi lokami i łysiną pośrodku głowy na scenie zachowywał się jak nastolatek, a schowany za plecami kolegów, skulony za perkusją Danny Herrera wygrywał mega szybkie tempa.
Mało gadania a dużo grania taka jest chyba dewiza ND. Okazała się bardzo skuteczna.
Widownia szalała. Takiego młynu jeszcze nigdy w W-Z nie widziałem. Mark Greenway miotał się na scenie niczym Ian Curtis z Joy Division. Załoga z Birmingham zostawiła na scenie wiele sił i litry potu. Wielki szacunek dla nich za to.
Koncertem tym udowodnili, że miano legendy tej grającej od 1981 r. formacji nie jest przypadkowe. To oni są królami ostrego grania i kolejny raz pokazali, że Wielka Brytania jest prawdziwą ojczyzną muzyki.
I co z tego, że groźni są już tylko na scenie. I co z tego, że po koncercie muszą wracać do domu, bo żona czeka z kolacją a dzieci płaczą. Swoją anty muzyką powalili ludzi na kolana. Czułem się jak po zbombardowaniu napalmem. Wbity w podłogę. Dopiero tego wieczoru zrozumiałem sens słów, które wypowiedział w filmie Czas Apokalipsy Robert Duvall grający płk. Kilgore’a, po ataku lotnictwa amerykańskiego napalmem na wietnamską wioskę: „…czujesz ten zapach? Tak pachnie zwycięstwo…”. Tego dnia Napalm Death zwyciężył. Nikt im dzisiaj na całej grindcorowej scenie nie dorówna. Kto nie był na ich koncercie niech żałuje.
Adam Palacz.
Autor: Adam Palacz
Komentarze
Nikt jeszcze nie komentował tej strony. |